wtorek, 7 czerwca 2016

Za co nie znoszę mojego psa - czyli kiedy Riff pracuje na moją nerwicę w niedalekiej przyszłości

Większość postów na tym blogu ma wydźwięk pozytywny - piszę o moich postępach w pracy z Riffem, o rzeczach, które nam w tym pomogły, o tym, nad czym obecnie pracujemy... Jednak nie chcę go idealizować - nie raz już wspominałam, że jest jeszcze wiele rzeczy do wypracowania. Dlatego dziś postanowiłam dla odmiany wysmarować ''skargę'' na Riffa.

1) Kupa to wciąż danie prima sort. Podobnie kości niewiadomego pochodzenia znalezione na spacerach.
Niestety nadal zdarza się, że Riff podda się pokusie i skosztuje aromatycznego brązowego batona. A potem jest zdziwienie, że matka nie chce z nim komend przez resztę spaceru ćwiczyć, żeby nie dotykać palcami jego pyska przy podawaniu smaczków...
Czasem mam cierpliwość, czasem jednak szlag mnie trafia, bo on doskonale wie, co oznacza ''fe'' i że w zamian za rezygnację z śmierdzących smaczności dostanie super profita. Jednak niejednokrotnie gówniany instynkt zwycięża, Riff ignoruje moje słowa i po chwili przybiega do mnie, oblizując się z zadowoleniem. Niestety, zjadanie śmieci to czynność, która sama się nagradza przez jej wykonanie.

2) Odwołanie, które niestety szwankuje
Co do psów - jest o wiele, wiele lepiej. Przez ost. miesiące odnotowałam dwa nieudane odwołania. Mój biedny pies musiał koniecznie polecieć się przywitać, kiedy zupełnie nie oczekiwałam takiego zaćmienia umysłowego z tego strony (tak, wiem, moja wina).
Zwierzyna - odwołanie nie działa, pies głuchy, no normalnie zero kontaktu z pacjentem. Pod tym kontem mamy zamiar zacząć pracę od lipca, przy użyciu odpowiedniego sprzętu i pomocy wykwalifikowanego, doświadczonego szkoleniowca. Trzymajcie kciuki! ;)

3) Notoryczne napinanie smyczy
Na początku Riff chodził jak dziki - ciągnął do wszystkiego i do wszystkich. Teraz o ile rwanie się do każdej istoty żywej i krzaczka, zmieniając przy tym co chwilę strony zostało wyeliminowane, to dalej walczymy z notorycznym napinaniem smyczy podczas wspólnych psich spacerów i na początku długiego spaceru. z tego powodu pokusiłam się na przeczytanie ''Aria równaj!'' J. Gałuszki, zachęcona pozytywnymi opiniami. Jestem ciekawa, co w tym temacie ma szaremu Kowalskiemu ze swoim Azorem do zaoferowania najbardziej chyba znany polski trener i behawiorysta. No cóż, jestem w połowie, jak przeczytam całość, to wyskrobię kilka słów opinii.




Psia lektura na nudnym wykładzie. ;)

4) Kontakty psio-psie według Riffa
Mój pies to socjopata. Naprawdę. Jest natrętnym debilem, który nie widzi albo nie chce widzieć CSów wysyłanych przez inne psy i często podbija do innego futrzaka zdecydowanie zbyt żywo i natarczywie się zachowując. Jeszcze gorzej, gdy trafi się nieśmiały, lękliwy pies bądź po prostu ciepła klucha, która nie potrafi zaznaczyć ostrzegawczym warknięciem czy kłapnięciem zębami swojej przestrzeni osobistej i ustalić zasad wspólnej zabawy. Wtedy Riff cały czas próbuje wejść mu na głowę. Po prostu go gnoi.
Dlatego staram się dobrze dobierać Riffowi kumpli do wspólnych spacerów. Obecnie mamy 4 znajomych psiarzy, z którymi razem spacerujemy. Jednak z zabawą z nowo poznanym psem też nie ma problemu o ile napotkane na spacerze futro ma podobną posraną osobowość bądź jest po prostu pewnym siebie osobnikiem, który umie wyznaczyć swoją przestrzeń osobistą i komfort - wtedy Riff nie jest natarczywy, widać, że ma respekt do takiego psa. 

5) O boże, pies!
Inny canis to dla Riffa bodziec wyzwalający ekscytację - jak wielokrotnie pisałam. Jeśli nie zareaguję w porę przekierowaniem na siebie uwagi za pomocą smaczka lub komendą ''siad'', którą b. ładnie wykonuje, to będzie opcja ''olaboga, muszem się zapoznać''. Inna sprawa, że z boku wygląda to nie raz nie jak chęć przywitania, ale zamiar degustacji drugiego futrzaka. Na szczęście w tym temacie nie mam co jojczyć, bo już rzadko kiedy zdarza nam się taka akcja, cały czas ćwiczymy.

Ostatnio też borykaliśmy się ze spadkiem motywacji do pracy - głównie na jedzenie. Koniec końców, po doedukowaniu się w tym temacie, dodaniu większej ilości pozytywnego nastawienia, a zmniejszeniu wymagań co do pracy w rozproszeniach + spaleniu połowy miski (tj. Riff dostaje śniadanie normalnie, a kolację ''na wynos'' - czyli w ramach nagrody za ćwiczenia) wychodzimy z dołka. Wczoraj już całkiem dobrze ogarniał się na dworzu. :)

A czym Was pies doprowadza czasem do szewskiej pasji? Czy może macie okaz idealny, bez ukrytych wad fabrycznych? ;)

sobota, 9 kwietnia 2016

O złych ludziach, którzy trzymają psy w klatce...

No cóż, trochę za dużo czasu już minęło od ostatniego posta, więc stwierdziłam, że warto coś z siebie wycisnąć. ;)



Kiedyś klatka kojarzyła mi się tylko i wyłącznie z narzędziem do bezpiecznego transportu psa, ale jak w wielu innych kwestiach - Riff szybko zweryfikował moją wiedzę. ;)

Na początku czarny zostawał pięknie w domu - zero niszczenia i hałasowania. Sam był max 4-5h. Do dyspozycji miał jeden pokój, z którego profilaktycznie usuwaliśmy przed wyjściem wszystkie rzeczy potencjalnie nadające się do pogryzienia jak książki na biurku, ubrania na fotelu itp.
Pewnego dnia Riff zrobił nam niespodziankę w postaci rozdrobnionego obicia fotela. ;) Samego fotela nie bardzo mi szkoda, bo to stary shit z czasów PRL-u, który służy za zapasowe łóżko w pustym pokoju. Zresztą biorąc psa do domu - czy to szczeniak czy adopciak po przejściach - trzeba się liczyć z możliwością zniszczeń.
Jednak Riff przejawiał wtedy skłonność do jedzenia rzeczy niejadalnych - miał już na koncie wyrzygane kawałki szmaty i dupkę gumowej świnki. Dlatego bałam się, że część smakowitego obicia wylądowała w jego żołądku.

Potem długo był spokój. Kolejny epizod - pies zżarł 3 guziki, bo mój chłopak zostawił sweter na krześle.
Dodam, że niszczenie zdawało się nie mieć żadnego związku z intensywnością spaceru przed naszym wyjściem i czasem, przez który był sam - rozwalił sweter, wsunął guziki i rozpierniczył piórnik po całym pokoju w czasie 20 minut naszej nieobecności, a wcześniej miał długi, 1,5h spacer.

Zaczęłam szperać na psich forach i tak dowiedziałam się o klatce. Początkowo się wahałam, ale im dłużej czytałam o kennelu, tym bardziej byłam przekonana o słuszności swojego pomysłu.  Podpytałam znajomą ze studiów, która klatkowała swojego pitta - szybka decyzja, klatka w domu.
Rodzice łapali się za głowę, co to za cuda! ''pies w klatce! Jak można psa w klatce zamykać! Zachciało mi się trudnego psa ze schroniska, z poprzednimi kupionymi nie było takich problemów!'' Jednak uparłam się na swoim.
Riff nie zdziwił się na widok klatki, za to obszczekał psa ze zdjęcia na jej opakowaniu. <mój geniusz> ;)

No i pozostał prawidłowy trening klatkowy, od którego tak naprawdę wszystko zależało.
Założenie klatki kennelowej jest takie, że futrzak ma ją traktować jako swój azyl, pokoik, miejsce odpoczynku i wyciszenia, gdzie nikt mu nie przeszkadza, nie chodzi nad głową itp.
Podczas przyzwyczajania psa do klatki nie można go na siłę tam wciskać, zamykać drzwiczek, kiedy jeszcze nie jest oswojony z zostawaniem w środku - żaden negatywny bodziec nie ma prawa zaistnieć, inaczej wszystko spieprzymy.
Na początku oczywiście Riff obwąchał sobie kennel, zajrzał nawet do środka, ale nie pokusił się, żeby do niego wejść. Pokazałam mu, że drzwiczki się zamykają i otwierają, wywołując przy tym metaliczny hałas - szybko się do niego przyzwyczaił.
Przez pierwszy dzień rzucałam mu smaczki koło klatki, żeby dobrze ją sobie skojarzył.
Na drugi dzień smaczki i jego kocyk wylądowały w środku - i tej nocy pies już zdecydował, że w będzie tam spał. :)
Kolejne dni były treningiem przymykania ich na sekundę, kiedy Riff był w środku. Za każdym razem nagradzając czarnego.
Później ćwiczyliśmy zostawanie w kennelu jak byliśmy w domu - my w innym pokoju, a pies w klatce jadł sobie konga.
Oczywiście czas był sukcesywnie wydłużany. Szybkość treningu trzeba dostosować do psa - mój bardzo łatwo zaakceptował kennel, ale są takie, które mogą się zniechęcić próbami zbyt szybkiego przyzwyczajenia ich do przebywania w klatce. Trzeba z wyczuciem robić kolejne kroki i jeśli pies zareaguje negatywnie - cofnąć się do poprzedniej ''lekcji''. Należy przy tym pamiętać, że nie można wypuszczać futrzaka z kennela w momencie, kiedy szczeka, skamle, piszczy, próbuję się wydostać. Dopiero, kiedy wyłapiemy moment, w którym się uspokoi - chociażby na minutę - możemy otworzyć drzwiczki. W przeciwnym razie utrwalimy mu, że takie zachowanie wywołuje naszą reakcję i przynosi pożądany przez niego skutek.

Dzisiaj uważam, że kennel to jeden z naszych najlepszych psich zakupów, jeśli nie ''number one''. :) Pies nie ma problemu z zostawaniem samemu, ja nie muszę się martwić, że zniszczy coś, robiąc sobie przy tym krzywdę. 
Okazało się nawet, że kundel mniej przeżywa moje wyjście, jak zostaje w klatce. Jeśli wychodzę, a inni są w domu, to kręci się, piszczy, wygląda mojego powrotu - może wynika to też z chęci zasygnalizowania pozostałym domownikom, że jeden z nich sobie poszedł? Nie wiem. ;) W każdym razie zostawiłam włączoną kamerę, wychodząc z domu. Pies leżał spokojnie. Kiedy zamknęłam drzwi nasłuchiwał moich kroków. Jeszcze jakiś czas leżał i słuchał (zero wiercenia się, piszczenia, prób wydostania się czy szczekania), po czym zaczął drzemać. Dodatkowym dowodem na to, że kundelos w pełni akceptuje to straszne narzędzie jest fakt, że można zostawić go w przymkniętym kennelu (nie zasunąć blokady), a i tak nie wyjdzie, chociaż normalnie otwiera sobie drzwi łapą. ;)

Powiem szczerze, że strasznie bawią mnie te wszystkie komentarze ''miłośników zwierząt'' na forach, grupach facebookowych itp. Ludzie nie rozumieją idei stosowania klatki kennelowej, metalowe pręty kojarzą im się z więzieniem - ale psu nie. Dla psa to tylko pudełko ułożone z metalowych patyków. ;) Uwielbiam te wszystkie bulwersy ''jak to można psa klatkować, moje śpią na kanapie, a nie w klatce, bo dla mnie to członkowie rodziny'' itp. Mój też śpi na kanapie, na fotelu, nawet w łóżku z nami. Ale kennel ma i mieć będzie, bo pewnie jeszcze nie raz się przyda. Tym bardziej, że od kiedy moi rodzice są na emeryturze, to praktycznie nie zostaje sam (no może na max 1h), więc jak po studiach wyprowadzę się z domu, to będzie musiał przyzwyczaić się, że chodzę do pracy i na pewno tutaj kennel pomoże, uniemożliwiając mu realizację głupich pomysłów. ;)

Od kiedy klatka pojawiła się w domu pies wyraźnie się wyciszył, przestał się tak kręcić, zwracać na siebie uwagę - zadziałało skojarzenie: kiedy wchodzę do kennela = odpoczywam, a wcale nie był do niej odsyłany, sam wybierał, że chce tam leżeć.
Co prawda od kiedy ma pozwolenie wchodzenia na meble - jednak miejsce na kanapie koło matki jest fajniejsze. ;)



Poza tym chciałam się pochwalić, że od kilku tygodni Riff pięknie odwołuje się od psów i to nawet tych w bliższej odległości! A w tym roku mamy już przechodzone z endomondo ponad 635 km. :)

niedziela, 28 lutego 2016

Czego nauczył mnie rok życia z problemowym psem?

Długo mnie tu nie było - bo w sumie z półtorej miesiąca. Wszystkiemu winna sesja, a konkretnie biochemia, z którą długo walczyłam - ale finalnie się udało i wraz z zobaczeniem w tabeli wyników pięknego ''DST'' wracam do świata żywych. ;)

Dzisiaj mija dokładnie rok od adopcji Riffa. Pierwsza myśl, jaka się automatycznie nasuwa, to standardowy post o postępach, które zrobił kundel przez te 365 dni, ale stwierdziłam, że dziś nie będę pisać o tym, czego nauczyłam psa, ale dla odmiany napiszę o tym, czego mnie przez ten rok nauczył pies. :)

Poszerzenie wiedzy na temat szkolenia psów.
Po pierwsze, pojawienie się w domu tego czarnego diabła zmusiło mnie do pogłębiania mojej wiedzy na temat wychowania i pracy nad problemami behawioralnymi. Pierwsze tygodnie i miesiące były najgorsze. Dobrze pamiętam, jak na okienku między zajęciami siedziałam w uniwersyteckiej bibliotece i zamiast uczyć się anatomii przeglądałam fora o pozytywnym szkoleniu psów. I tu nawet nie chodziło o to, że nie miałam totalnie pomysłu na pracę z kundlem. Po prostu zapragnęłam poznać różne opcje, różne sposoby walki z danymi problemami behawioralnymi. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że jeszcze ponad rok temu, będąc właścicielką 10-letniej suczy, mieszańca kaukaza kupionego z pseudo uważałam, że dużo wiem o psach. Adoptując Riffa, zdałam sobie sprawę w jak dużym byłam błędzie, bo okazało się, że o wielu rzeczach nie miałam bladego pojęcia. Z perspektywy czasu po prostu widzę, jak łatwym w wychowaniu i prowadzeniu psem była Dayla w porównaniu do Riffa. :)
Moja świadomość jako właściciela psa zmieniła się diametralnie. Może nie o 180 stopni, ale o te 90 na pewno.




Przyśpieszony kurs z cierpliwości.
Nie jestem osobą specjalnie cierpliwą. Lubię pracować z psem, to daje mi naprawdę dużą satysfakcję, ale już po pierwszym spacerze po osiedlu z  Riffem, chciałam go udusić.
Wzięłam ze schroniska totalnego dzikusa, który nie umiał zupełnie nic. Na smyczy ciągnął jak parowóz, startował do każdego mijanego psa, człowieka, samochodu. Wszystko było bodźcem wyzwalającym ekscytację. W domu wiecznie się kręcił, nie potrafił usiedzieć na tyłku. Zaczepiał, podszczypywał, skakał na mnie. Oczywiście widziałam jego zachowanie na spacerze zapoznawczym w schronisku, ale mając doświadczenie jako wolontariuszka wiedziałam, że schroniskowce są niewybieganie i myślałam, że po odpowiedniej dawce ruchu, poświęceniu mu czasu skupienie na sobie uwagi kundla będzie łatwiejsze, niż okazało się w rzeczywistości. ;)

Praca z psem problemowym wymaga ode mnie umiejętności zrozumienia go. Już po krótkim czasie zauważyłam, że nawiązałam z Riffem głębszą, mocniejszą więź z Daylą mimo, że ją też bardzo kochałam. Trudny pies zmusza właściciela do myślenia, bycia uważnym, przewidywania, jak zareaguje i szybkiej, odpowiedniej reakcji na to zachowanie. Trzeba poznać go lepiej, spróbować zrozumieć, jak widzi dane rzeczy i dlaczego tak na nie reaguje - tylko w ten sposób można mądrze pracować nad zmianą niepożądanych reakcji.

Aktywny pies uzależnia od ruchu również właściciela. Przekonałam się o tym na własnej skórze. :)
Wcześniej nie przyszło mi do głowy, żeby iść z psem na 2,3 godzinny spacer, a nawet robić sobie piesze wędrówki po 5, 6, a nawet raz - 8 godzin! Nie wynikało to stricte z mojego lenistwa - Dayla miała już swoje lata, serce jej szwankowało, reumatyzm dokuczał, a do tego miała dysplazję stawów biodrowych. Dopóki dobrze się trzymała chodziłam z nią na dłuższe spacery, ale raczej rzadko przekraczały one 1h - musieliśmy uważać, żeby nie przeginać z ruchem. 
Miśkowaty olbrzym, a szybki, zwinny kundel o charciej sylwetce to dwie inne bajki.
Riff ze swoimi wysokimi zapasami niespożytej energii nauczył mnie zupełnie nowej definicji długiego spaceru, który teraz wynosi 1,5h w wersji podstawowej + 2 krótkie spacery - rano i wieczorem. W wersji rozszerzonej - tj. wolny dzień i wycieczka za miasto plus znajoma z drugim psem, to nasz rekord wynosi wyżej wspomnianie 8h. 
Na początku często mi się nie chciało, ale mówiłam sobie, że wzięłam go do siebie i muszę teraz temu sprostać, a bez zmęczenia fizycznego praca nad jego zachowaniem była bardzo trudna. Z czasem tak się przyzwyczaiłam do tych spacerów, że jak czasem mam mniej czasu i idziemy tylko na godzinę albo wgl nie ma długiego spaceru (2 razy w tygodniu jestem cały dzień na uczelni) to mam wręcz wyrzuty sumienia! ;)
Dodatkowo odkąd mam Riffa i dużo czasu spędzam na świeżym powietrzu, to tylko raz się porządnie przeziębiłam, ale i tak obyło się bez antybiotyku, który wcześniej zawsze był konieczny, bo mój organizm totalnie nie chciał sam się ogarnąć.




Poznałam wielu nowych ludzi, szukając Riffowi spacerowych kumpli.
Nie jestem osobą nieśmiała i raczej nie mam żadnego problemu z poznawaniem nowych osób, jednak fajnie jest spotkać kogoś, kto jest tak samo zakręcony na punkcie swojego psa, bo często znajomi totalnie nie rozumieją tego rodzaju szaleństwa. ;)

Podsumowując, przez ostatni rok w moim sposobie myślenia i stylu życia wiele się zmieniło. Nie pomyślałabym, że przyczyną tylu zmian może być jeden zwariowany czarny pies. :) 
Rok temu szłam do schroniska z zamiarem wzięcia średniego psa o lekkiej budowie, żeby schody do mieszkania nie stanowiły dla niego problemu. Pies miał być energiczny, chętny do długich spacerów. Oczywiście brałam pod uwagę pracę nad jego zachowaniem, wiedząc, że może być po przejściach lub zwyczajnie nikt wcześniej nie zadbał o jego szkolenie. Tylko nie przypuszczałam, że moje życie zmieni się tak bardzo. :)







wtorek, 12 stycznia 2016

Spacerowe atrakcje

     Zanim przejdę do właściwego posta wspomnę o spóźnionym świątecznym prezencie, który dostaliśmy - a raczej Riff dostał - w ramach zamówienia prenumeraty 2016 czasopisma Dog&Sport. Tak więc ja mam co czytać, kundliszczon też bardzo kontent. :)

Ćwiczenie samokontroli z ażurką - gryzłoby się,
 ale wredne babsko każe czekać. :P


     Riff jest psem aktywnym i jego energia musi być spożytkowana, więc prawie każdego dnia spędzamy 1,5h na długim spacerze. Gdy jest okazja jedziemy gdzieś dalej i szukamy nowych tras. Tak więc jakby nie patrzeć spędzamy wspólnie trochę czasu na dworzu, dlatego postanowiłam napisać na ten temat post, czyli jakie problemy Riffa z zachowaniem ''umilają'' mi spacery i jak nad nimi pracujemy.

Ciągnięcie na smyczy
     Pierwszy riffowy problem ujawnia się tuż po wyjściu za drzwi mieszkania. Riff przestał już szarpać się do przodu, ale z uporem maniaka napina smycz. Jakiś czas temu próbowałam wielu różnych metod nauki chodzenia na luźnej smyczy. Jednak Riff wydawał się w ogóle nie czaić idei ćwiczeń, więc efektów nie było widać i zniechęcona, zrezygnowałam, odsuwając ten problem ''na potem''.
     Od kilku dni znowu zaczęłam walkę o luźną smycz. Po pierwsze, pomyślałam sobie, że to trochę obciach, żeby kundelos, który umie już 32 komendy i bez problemu uczy się nowych, nie mógł ogarnąć ładnego chodzenia na smyczy. Po drugie, do wznowienia nauki tej umiejętności zachęcił mnie obejrzany ostatnio filmik:
Ćwiczymy według opisanego w nim sposobu, więc nie trudno sobie wyobrazić, jak wyglądały ostatnie spacery. Powiem tak: jeśli ktokolwiek za mną szedł, to albo musiał rozmyślać, na jaką chorobę psychiczną cierpię albo - w bardziej optymistycznej wersji - poprawiłam mu humor.
     Co do samych ćwiczeń, to niestety momentami Riff patrzy na mnie jak ameba. Kundel uważa chyba, że moje wymaganie jest zupełnie nieżyciowe, więc nie trzeba go spełniać. Jego pech, bo uparłam się, że będziemy drążyć temat, dopóki on nie zajarzy, że jeśli będzie mi psuł spacer ciągnięciem, to ja mu się odwdzięczę zatrzymywaniem się i cofaniem kilka kroków - ku psiemu niezadowoleniu w stronę przeciwną, niż łapki sobie obrały. ;)

Wyrywanie się do psów mijanych na spacerach
     To chyba największy problem behawiorystyczny, z którym walczymy praktycznie od samego początku. Na spacerze każdy nadchodzący pies to źródło ekscytacji - Riff ciągnął, stawał na tylnych łapach, kręcił się na smyczy i szczekał. Jak jest teraz? Mogę się pochwalić, że już prawie każdy mijany pies, to skutecznie przekierowanie uwagi na mnie, a raczej na trzymany przeze mnie smakołyk.
     Zaczynaliśmy od schodzenia na bok i zatrzymywania się. Zajmowałam Riffa jakimiś prostymi komendami typu ''siad'', ''leżeć'' i skarmiałam go przysmakami. Niestety kiepsko to szło. Później przestawiliśmy się na przekierowywanie uwagi na zabawkę, co też nie było najlepszym pomysłem, bo pies jeszcze bardziej się nakręcał i czasem puszczał zabawkę, startując do mijającego nas psa. Koniec końców postawiliśmy na smakowite przysmaki (u nas np. suszone żwacze, serduszka drobiowe czy kawałki wątróbki) + wyćwiczona wcześniej komenda ''patrz''.
Jak to działa?
     Jeśli z naprzeciwka idzie pies, to wyjmuję z saszetki smaczka i mówię radośnie ''Riff, patrz!''. W trakcie mijania, jeśli widzę, że kundel się rozprasza, to macham mu smaczkiem przed nosem, żeby próbował go pochwycić, ew. daję mu smaczka, cały czas trzymając go w ręce (odgryza po kawałku, idąc przy mojej nodze). 
     Nieważne, czy stosujemy smaczki czy zabawkę - ważne jest nasze nastawienie: brak spięcia, entuzjastyczne, radosne chwalenie psa za przeniesienie uwagi na nas i podjęcie z nami interakcji. Osoby, które mają problem z robieniem z siebie debila poprzez takie ''radosne świergolenie'' rozczaruję - czasami naprawdę inaczej się nie da zająć psa.
     Teraz zdarza nam się to bardzo rzadko, ale jeśli Riff jednak wyrwie się do psa, to przyciągam go do siebie, stanowczo mówię ''siad'' i czekamy, aż tamten futrzak nas minie. Nawet jakbym miała 50 razy szarpnąć smyczą i 50 razy powtórzyć siad, aż wykona komendę. Upór jest tu kluczowy - pokazać psu, że w ten sposób nic nie osiągnie.
     Niektórzy mogą pomyśleć: czy to nie jest tylko odwracanie uwagi, które zamaskuje problem? Moim zdaniem laika i samouka w kwestii szkolenia i wychowania psów: nie. Z tygodnia na tydzień widzę postępy. Riff mniej się ekscytuje, jest mniej spięty, nakręcony, kiedy mijamy psy na spacerze. Kundelos zaczyna kojarzyć, że wyrywaniem się nic nie osiągnie, a ładne skupienie na właścicielu się opłaca. Oczywiście są ''gorsze i lepsze dni'', ale te gorsze zdarzają się zdecydowanie rzadziej. :)

Spacerowe perypetie
     Zacznę od osiedlowych przygód, które spotkały mnie na spacerach z moją poprzednią suczą. Dayla była mieszańcem kaukaza, miała 72 cm w kłębie i w okresie zdrowia ważyła prawdopodobnie 55 lub niecałe 60 kg. Niestety wykończył ją rak kości i musiałam ją uśpić w wieku 10,5 roku, 17.02.15r.


     Jak nietrudno się domyślić jej gabaryty sprawiały, że ludzie schodzili ze swoimi psami na drugą stronę ulicy, zawracali w przeciwnym kierunku albo uciekali ze swoimi yorczkami, maltańczykami ściskanymi kurczowo w rękach, coby ten potwór ich nie zjadł. (Jak na ironię, Dayla lubiła wszystkie yorki, a yorki raczej lubiły ją - tylko właściciele jacyś asocjalni.)

Hit nr 1 czyli ''czemu ta bestia nie ma kagańca?!''
     Typowy komentarz do sytuacji, kiedy jakiś mikry agresor o zawrotnej wadze 3 kg wyleciał do Dayli z pyskiem, a ona postanowiła odszczeknąć. Pamiętajcie, że jeśli pies jest duży i szczeka na drugiego psa, to jest agresywny, a jeśli jest mały, to jest to jak najbardziej w porządku! Zdarzały się też błyskotliwe porady o użyciu OE z wyżej wspomnianego ''powodu''.

Nr 2 czyli jak dzieci drażnią wielkiego psa, a rodzice uważają to za ''niewinne wygłupy''.
     Dayla po skończeniu 1 roku zrobiła się zaczepna, łatwiej było ją sprowokować. Każdy, kto miał kaukaza pewnie powiedziałby, że to typowy młodzieńczy bunt takiego psa, który trzeba przeczekać, ale nie pobłażać psu i konsekwentnie korygować jego złe zachowanie.
Niefortunnie w tamtym czasie grupka bachorów - bo inaczej nie da się ich nazwać - stwierdziła, że świetną zabawą z Daylą jest naśladowanie szczekania i warczenia połączone z wymachiwaniem kijami. Długo czasu zajęło mi, żeby nie reagowała na takie ok. 10 letnie dzieci spotykane na spacerach.
     Dowodem ludzkiej głupoty była sytuacja, kiedy spotkałam jednego z tych dzieciaków spacerującego z rodzicami. Chłopak zaczął swoje przedstawienie, pies się wściekł, a rodzice... Rodzice nie widzieli żadnego problemu w tym, że ich debilne dziecko drażni wielkiego psa - a co tam, przecież jest na smyczy, to już mój problem, że musiałam się z nią szarpać i ją uspakajać. Opieprzyłam ich od góry do dołu, na co spojrzeli na mnie z mieszanką zdziwienia i oburzenia, po czym te święte krowy poszły dalej na niedzielny rodzinny spacerek.

Nr 3: mam agresywnego psa, ale przecież musi się wybiegać. Najlepiej na środku osiedla.
     Dayla trzykrotnie została zaatakowana przez nietolerującego inne zwierzęta amstaffa, w tym raz na samym środku osiedla. Opieprzyłam właściciela, że gdyby na jej miejscu był mały, 5kg pies, to jego suka rozniosłaby go na strzępy. Pan niby przyznał mi rację, ale niezbyt pokrywało się to z jego późniejszym zachowaniem, które oczywiście wgl się nie zmieniło. Żeby nie było - bardzo lubię TTB, jednak nie zdzierżę ignorancji i głupoty właściciela. Wiesz, że twój pies jest agresywny wobec innych psów - zabierz go na łąki, na przysłowiowe zadupie i tam spuść, najlepiej na lince np. 20 m. Trochę wyobraźni i rozumu, to jak widać nieosiągalny poziom dla niektórych ludzi.
     Teraz z Riffem powtarza się ta sama sytuacja tylko, że w głównej roli agresora występuje mieszaniec labradora. Właściciele oczywiście twierdzą, że suczka nic nie zrobi i jest zupełnie niegroźna. Inna sprawa, że już 2 razy podbiegła i zaczęła startować z pyskiem do Riffa, który jest od niej o połowę mniejszy. Cała rodzinka podbiła moje serce swoją głupotą, bo puszczają na spacer z psem najmłodszą córkę, którą labradorka kiedyś przeciągnęła jakieś 200m do Dayli, byleby pokozaczyć i pożreć się z innym psem. Za to zarówno mamusia jak i starsza siostra uważają sunię za uroczą - ba, nawet chciały, żeby pieski się zapoznały! Gdybym w odpowiedniej chwili nie szarpnęła smyczą, to Riff skończyłby z poharatanym pyskiem. 
     Zdecydowanie dzisiaj zamawiam gaz pieprzowy. W mojej okolicy jest jeszcze kilka podobnie zachowujących się psów z ułomnymi właścicielami. Niektórzy niestety cierpią na tajemniczy syndrom bezmózgowia, który nie pozwala im zamknąć bramy czy zapiąć psu smyczy.
     Żeby nie było - mi też się kilka razy zdarzyło, że nie zauważyłam kogoś i mój pies poleciał do innego psa. Tylko, że ja w takiej sytuacji łapię psa i przepraszam, bo to moja wina, a wyżej wymienione osoby zachowują się jak przysłowiowe święte krowy.



     Spacery z Riffem są z kolei o wiele bardziej ''urokliwe''. Mój zdolny pies przez 10 miesięcy zdążył 2 razy pogonić zająca plus upolować i zjeść 2 myszy polne. Rozwalił 2 smycze, z czego jedna, to był model, który używałam ma Dayli i nigdy mnie nie zawiódł - Riff bez problemu wyrwał karabińczyk, kiedy szarpnął się do psa, który podszedł do nas od tyłu.

''Czy to ta groźna rasa?'' 
     Pani w autobusie wydawała się mocno zaniepokojona obecnością Riffa. Problem ras rzekomo agresywnych na razie zostawiam, bo inaczej ta notka nie miała by końca. Inna sprawa, że Riff jest bardzo niedorobionym okazem amstaffa.

Mały pies nie potrzebuje smyczy
     Na pewno każdy się spotkał z małymi rozwścieczanymi chucherkami, które wpadają naszemu psu między nogi z mordem w oczach podczas, gdy właściciel flegmatycznym krokiem idzie 100 m dalej i woła ''Misia, no chodź!''. Misia oczywiście ma go w d... i niechętnie przyznam, że prosi się o kopa w tylne partie ciała bądź poluzowanie smyczy, na której prawie wieszamy naszego psa, żeby nie pożarł Misi dopóki jej Pan nie dotrze na miejsce. Wszystkie uwagi i opieprze można sobie darować, tego rodzaju ludzie są odporni na logiczne myślenie, a smycz parzy ich w ręce.

''Ale dzikus!''
     Drugie miejsce zdobyła Pani z osiedla, która spaceruje ze swoją rozwścieczoną cziłką. Cziłka na widok Riffa dostaje ataku epilepsji, który zaznacza donośnym ''ełełełełełełe'' (tak, ten pies naprawdę tak szczeka). Na początku Riff też do niej wystartował - został mianowany dziukusem. Co dziwne, ta sama Pani już nie miała nic do powiedzenia, kiedy nie zauważyłyśmy się w lesie i Riff stojąc 2 metry od mini pitbulla ładnie się odwołał. ;) Za to cziłka donośnie ełełełała. :P

Wredny kot
     Konkurs na najgłupszą sytuację wygrywa jeden z osiedlowych kotów. Wieczorny spacer, wchodzimy sobie z Riffem w uliczkę między blokami. Spod samochodu wychodzi kot, więc próbujemy ominąć go łukiem (Riff ma silny instynkt łowiecki, strasznie chce gonić koty i jak na razie nie udało mi się nic w tym kierunku zdziałać). Jakież było moje zdziwienie, kiedy kot, mimo zwiększenia przeze mnie dzielącej nas odległości, wypruł do przodu, broniąc swojej - w jego mniemaniu - uliczki. Z wstydem przyznaję, że zarządziłam odwrót w trybie natychmiastowym. :D

A co Was wkurza na spacerach (a raczej kto)? ;)