wtorek, 12 stycznia 2016

Spacerowe atrakcje

     Zanim przejdę do właściwego posta wspomnę o spóźnionym świątecznym prezencie, który dostaliśmy - a raczej Riff dostał - w ramach zamówienia prenumeraty 2016 czasopisma Dog&Sport. Tak więc ja mam co czytać, kundliszczon też bardzo kontent. :)

Ćwiczenie samokontroli z ażurką - gryzłoby się,
 ale wredne babsko każe czekać. :P


     Riff jest psem aktywnym i jego energia musi być spożytkowana, więc prawie każdego dnia spędzamy 1,5h na długim spacerze. Gdy jest okazja jedziemy gdzieś dalej i szukamy nowych tras. Tak więc jakby nie patrzeć spędzamy wspólnie trochę czasu na dworzu, dlatego postanowiłam napisać na ten temat post, czyli jakie problemy Riffa z zachowaniem ''umilają'' mi spacery i jak nad nimi pracujemy.

Ciągnięcie na smyczy
     Pierwszy riffowy problem ujawnia się tuż po wyjściu za drzwi mieszkania. Riff przestał już szarpać się do przodu, ale z uporem maniaka napina smycz. Jakiś czas temu próbowałam wielu różnych metod nauki chodzenia na luźnej smyczy. Jednak Riff wydawał się w ogóle nie czaić idei ćwiczeń, więc efektów nie było widać i zniechęcona, zrezygnowałam, odsuwając ten problem ''na potem''.
     Od kilku dni znowu zaczęłam walkę o luźną smycz. Po pierwsze, pomyślałam sobie, że to trochę obciach, żeby kundelos, który umie już 32 komendy i bez problemu uczy się nowych, nie mógł ogarnąć ładnego chodzenia na smyczy. Po drugie, do wznowienia nauki tej umiejętności zachęcił mnie obejrzany ostatnio filmik:
Ćwiczymy według opisanego w nim sposobu, więc nie trudno sobie wyobrazić, jak wyglądały ostatnie spacery. Powiem tak: jeśli ktokolwiek za mną szedł, to albo musiał rozmyślać, na jaką chorobę psychiczną cierpię albo - w bardziej optymistycznej wersji - poprawiłam mu humor.
     Co do samych ćwiczeń, to niestety momentami Riff patrzy na mnie jak ameba. Kundel uważa chyba, że moje wymaganie jest zupełnie nieżyciowe, więc nie trzeba go spełniać. Jego pech, bo uparłam się, że będziemy drążyć temat, dopóki on nie zajarzy, że jeśli będzie mi psuł spacer ciągnięciem, to ja mu się odwdzięczę zatrzymywaniem się i cofaniem kilka kroków - ku psiemu niezadowoleniu w stronę przeciwną, niż łapki sobie obrały. ;)

Wyrywanie się do psów mijanych na spacerach
     To chyba największy problem behawiorystyczny, z którym walczymy praktycznie od samego początku. Na spacerze każdy nadchodzący pies to źródło ekscytacji - Riff ciągnął, stawał na tylnych łapach, kręcił się na smyczy i szczekał. Jak jest teraz? Mogę się pochwalić, że już prawie każdy mijany pies, to skutecznie przekierowanie uwagi na mnie, a raczej na trzymany przeze mnie smakołyk.
     Zaczynaliśmy od schodzenia na bok i zatrzymywania się. Zajmowałam Riffa jakimiś prostymi komendami typu ''siad'', ''leżeć'' i skarmiałam go przysmakami. Niestety kiepsko to szło. Później przestawiliśmy się na przekierowywanie uwagi na zabawkę, co też nie było najlepszym pomysłem, bo pies jeszcze bardziej się nakręcał i czasem puszczał zabawkę, startując do mijającego nas psa. Koniec końców postawiliśmy na smakowite przysmaki (u nas np. suszone żwacze, serduszka drobiowe czy kawałki wątróbki) + wyćwiczona wcześniej komenda ''patrz''.
Jak to działa?
     Jeśli z naprzeciwka idzie pies, to wyjmuję z saszetki smaczka i mówię radośnie ''Riff, patrz!''. W trakcie mijania, jeśli widzę, że kundel się rozprasza, to macham mu smaczkiem przed nosem, żeby próbował go pochwycić, ew. daję mu smaczka, cały czas trzymając go w ręce (odgryza po kawałku, idąc przy mojej nodze). 
     Nieważne, czy stosujemy smaczki czy zabawkę - ważne jest nasze nastawienie: brak spięcia, entuzjastyczne, radosne chwalenie psa za przeniesienie uwagi na nas i podjęcie z nami interakcji. Osoby, które mają problem z robieniem z siebie debila poprzez takie ''radosne świergolenie'' rozczaruję - czasami naprawdę inaczej się nie da zająć psa.
     Teraz zdarza nam się to bardzo rzadko, ale jeśli Riff jednak wyrwie się do psa, to przyciągam go do siebie, stanowczo mówię ''siad'' i czekamy, aż tamten futrzak nas minie. Nawet jakbym miała 50 razy szarpnąć smyczą i 50 razy powtórzyć siad, aż wykona komendę. Upór jest tu kluczowy - pokazać psu, że w ten sposób nic nie osiągnie.
     Niektórzy mogą pomyśleć: czy to nie jest tylko odwracanie uwagi, które zamaskuje problem? Moim zdaniem laika i samouka w kwestii szkolenia i wychowania psów: nie. Z tygodnia na tydzień widzę postępy. Riff mniej się ekscytuje, jest mniej spięty, nakręcony, kiedy mijamy psy na spacerze. Kundelos zaczyna kojarzyć, że wyrywaniem się nic nie osiągnie, a ładne skupienie na właścicielu się opłaca. Oczywiście są ''gorsze i lepsze dni'', ale te gorsze zdarzają się zdecydowanie rzadziej. :)

Spacerowe perypetie
     Zacznę od osiedlowych przygód, które spotkały mnie na spacerach z moją poprzednią suczą. Dayla była mieszańcem kaukaza, miała 72 cm w kłębie i w okresie zdrowia ważyła prawdopodobnie 55 lub niecałe 60 kg. Niestety wykończył ją rak kości i musiałam ją uśpić w wieku 10,5 roku, 17.02.15r.


     Jak nietrudno się domyślić jej gabaryty sprawiały, że ludzie schodzili ze swoimi psami na drugą stronę ulicy, zawracali w przeciwnym kierunku albo uciekali ze swoimi yorczkami, maltańczykami ściskanymi kurczowo w rękach, coby ten potwór ich nie zjadł. (Jak na ironię, Dayla lubiła wszystkie yorki, a yorki raczej lubiły ją - tylko właściciele jacyś asocjalni.)

Hit nr 1 czyli ''czemu ta bestia nie ma kagańca?!''
     Typowy komentarz do sytuacji, kiedy jakiś mikry agresor o zawrotnej wadze 3 kg wyleciał do Dayli z pyskiem, a ona postanowiła odszczeknąć. Pamiętajcie, że jeśli pies jest duży i szczeka na drugiego psa, to jest agresywny, a jeśli jest mały, to jest to jak najbardziej w porządku! Zdarzały się też błyskotliwe porady o użyciu OE z wyżej wspomnianego ''powodu''.

Nr 2 czyli jak dzieci drażnią wielkiego psa, a rodzice uważają to za ''niewinne wygłupy''.
     Dayla po skończeniu 1 roku zrobiła się zaczepna, łatwiej było ją sprowokować. Każdy, kto miał kaukaza pewnie powiedziałby, że to typowy młodzieńczy bunt takiego psa, który trzeba przeczekać, ale nie pobłażać psu i konsekwentnie korygować jego złe zachowanie.
Niefortunnie w tamtym czasie grupka bachorów - bo inaczej nie da się ich nazwać - stwierdziła, że świetną zabawą z Daylą jest naśladowanie szczekania i warczenia połączone z wymachiwaniem kijami. Długo czasu zajęło mi, żeby nie reagowała na takie ok. 10 letnie dzieci spotykane na spacerach.
     Dowodem ludzkiej głupoty była sytuacja, kiedy spotkałam jednego z tych dzieciaków spacerującego z rodzicami. Chłopak zaczął swoje przedstawienie, pies się wściekł, a rodzice... Rodzice nie widzieli żadnego problemu w tym, że ich debilne dziecko drażni wielkiego psa - a co tam, przecież jest na smyczy, to już mój problem, że musiałam się z nią szarpać i ją uspakajać. Opieprzyłam ich od góry do dołu, na co spojrzeli na mnie z mieszanką zdziwienia i oburzenia, po czym te święte krowy poszły dalej na niedzielny rodzinny spacerek.

Nr 3: mam agresywnego psa, ale przecież musi się wybiegać. Najlepiej na środku osiedla.
     Dayla trzykrotnie została zaatakowana przez nietolerującego inne zwierzęta amstaffa, w tym raz na samym środku osiedla. Opieprzyłam właściciela, że gdyby na jej miejscu był mały, 5kg pies, to jego suka rozniosłaby go na strzępy. Pan niby przyznał mi rację, ale niezbyt pokrywało się to z jego późniejszym zachowaniem, które oczywiście wgl się nie zmieniło. Żeby nie było - bardzo lubię TTB, jednak nie zdzierżę ignorancji i głupoty właściciela. Wiesz, że twój pies jest agresywny wobec innych psów - zabierz go na łąki, na przysłowiowe zadupie i tam spuść, najlepiej na lince np. 20 m. Trochę wyobraźni i rozumu, to jak widać nieosiągalny poziom dla niektórych ludzi.
     Teraz z Riffem powtarza się ta sama sytuacja tylko, że w głównej roli agresora występuje mieszaniec labradora. Właściciele oczywiście twierdzą, że suczka nic nie zrobi i jest zupełnie niegroźna. Inna sprawa, że już 2 razy podbiegła i zaczęła startować z pyskiem do Riffa, który jest od niej o połowę mniejszy. Cała rodzinka podbiła moje serce swoją głupotą, bo puszczają na spacer z psem najmłodszą córkę, którą labradorka kiedyś przeciągnęła jakieś 200m do Dayli, byleby pokozaczyć i pożreć się z innym psem. Za to zarówno mamusia jak i starsza siostra uważają sunię za uroczą - ba, nawet chciały, żeby pieski się zapoznały! Gdybym w odpowiedniej chwili nie szarpnęła smyczą, to Riff skończyłby z poharatanym pyskiem. 
     Zdecydowanie dzisiaj zamawiam gaz pieprzowy. W mojej okolicy jest jeszcze kilka podobnie zachowujących się psów z ułomnymi właścicielami. Niektórzy niestety cierpią na tajemniczy syndrom bezmózgowia, który nie pozwala im zamknąć bramy czy zapiąć psu smyczy.
     Żeby nie było - mi też się kilka razy zdarzyło, że nie zauważyłam kogoś i mój pies poleciał do innego psa. Tylko, że ja w takiej sytuacji łapię psa i przepraszam, bo to moja wina, a wyżej wymienione osoby zachowują się jak przysłowiowe święte krowy.



     Spacery z Riffem są z kolei o wiele bardziej ''urokliwe''. Mój zdolny pies przez 10 miesięcy zdążył 2 razy pogonić zająca plus upolować i zjeść 2 myszy polne. Rozwalił 2 smycze, z czego jedna, to był model, który używałam ma Dayli i nigdy mnie nie zawiódł - Riff bez problemu wyrwał karabińczyk, kiedy szarpnął się do psa, który podszedł do nas od tyłu.

''Czy to ta groźna rasa?'' 
     Pani w autobusie wydawała się mocno zaniepokojona obecnością Riffa. Problem ras rzekomo agresywnych na razie zostawiam, bo inaczej ta notka nie miała by końca. Inna sprawa, że Riff jest bardzo niedorobionym okazem amstaffa.

Mały pies nie potrzebuje smyczy
     Na pewno każdy się spotkał z małymi rozwścieczanymi chucherkami, które wpadają naszemu psu między nogi z mordem w oczach podczas, gdy właściciel flegmatycznym krokiem idzie 100 m dalej i woła ''Misia, no chodź!''. Misia oczywiście ma go w d... i niechętnie przyznam, że prosi się o kopa w tylne partie ciała bądź poluzowanie smyczy, na której prawie wieszamy naszego psa, żeby nie pożarł Misi dopóki jej Pan nie dotrze na miejsce. Wszystkie uwagi i opieprze można sobie darować, tego rodzaju ludzie są odporni na logiczne myślenie, a smycz parzy ich w ręce.

''Ale dzikus!''
     Drugie miejsce zdobyła Pani z osiedla, która spaceruje ze swoją rozwścieczoną cziłką. Cziłka na widok Riffa dostaje ataku epilepsji, który zaznacza donośnym ''ełełełełełełe'' (tak, ten pies naprawdę tak szczeka). Na początku Riff też do niej wystartował - został mianowany dziukusem. Co dziwne, ta sama Pani już nie miała nic do powiedzenia, kiedy nie zauważyłyśmy się w lesie i Riff stojąc 2 metry od mini pitbulla ładnie się odwołał. ;) Za to cziłka donośnie ełełełała. :P

Wredny kot
     Konkurs na najgłupszą sytuację wygrywa jeden z osiedlowych kotów. Wieczorny spacer, wchodzimy sobie z Riffem w uliczkę między blokami. Spod samochodu wychodzi kot, więc próbujemy ominąć go łukiem (Riff ma silny instynkt łowiecki, strasznie chce gonić koty i jak na razie nie udało mi się nic w tym kierunku zdziałać). Jakież było moje zdziwienie, kiedy kot, mimo zwiększenia przeze mnie dzielącej nas odległości, wypruł do przodu, broniąc swojej - w jego mniemaniu - uliczki. Z wstydem przyznaję, że zarządziłam odwrót w trybie natychmiastowym. :D

A co Was wkurza na spacerach (a raczej kto)? ;)







11 komentarzy:

  1. Mnie wkurzają tak samo jak Ciebie właściciele, którzy puszczają swoje niewychowane psy luzem. Owszem, ja też mam niewychowanego psa i właśnie dlatego w miejscach publicznych chodzi na smyczy. Ja również zaopatrzyłam się w gaz pieprzowy, miałam już kilka sytuacji, że mogłabym go użyć, ale zawsze miałam mega opory... próbowałam jakoś psa odgonić "nożnie". My z małymi psami nie mamy już problemu o ile nie zbliżą się z zębami za blisko... szczekające na pewną odległość są już olewane... gorzej z dużymi, to jest horror, jak widzę takiego biegnącego do nas psa, który nie reaguje na wołanie właściciela! poza tym wszystkie teksty, które właściciele krzyczą do swoich małych, rozszczekanych, będących bez kontroli piesków: "Nie idź tam!!!! bo Cię ten pies zje!". To nic, że to ich jest jazgotem, a mój stoi spokojnie... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda gadać... No nic, pozostaje zaopatrzyć się w gaz, nerwy i dystans - najlepiej niekoniecznie do siebie, tylko niektórych z psem omijać szerokim łukiem, jeśli się da :D

      Usuń
  2. Małe szczekające "gówienka", które naszego "konika" wprawiają w popłoch taaaa :) - ich unikam jak ognia. Z innych spraw-podchodzenie zbyt blisko z patykami jak Seth puszczony jest na lince i ćwiczymy na placu zieleni. Na szczęście ludzie na osiedlu się nauczyli, że jak konik jest na placu na lince to się do niego nie podchodzi a mi b. żadko zdarza się pozwolić mu podbiec do kogoś - nie kończy się to zazwyczaj dobrze - bo misiek choć nie jest agresywny to nie panuje nad swoją masą i żywiołowością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki zestaw właściciel, co ma wszystko w d...+mały pimek luzem znajdziemy wszędzie - niestety. ;) Seth tak lubi kijki, że chce innym zabrać? Riff próbuje mi wyrywać, teraz już bądź co bądź rzadko, bo zawsze jest moje ''nie'' lub ''puść''. Riff to kijkowy maniak niestety - albo stety.

      Usuń
  3. Przerabiamy podobny zestaw. Do tego jeszcze mam małego psa, który też ujada, a wszyscy myślą że to urocze, co jest chore i słabe, bo bywa że nagradzają mikrusa za takie zachowanie aprobatą, albo wręcz podkręcają (coś jakby chcieli sobie stworzyć chodnikową walkę psów wersja mini jamnik vs york) a ja próbuję z moją pracować.. Jakoś nie zachęcają do walki drugiego psa, nieco większego;) Bojowe koty też nam się zdarzają. A co do luźnej smyczy trafiłaś w sedno. Właśnie w ramach postanowienia noworocznego wróciliśmy do treningów;) Nasze psy to na pewno nie rodzeństwo? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, całkiem możliwe, że to zaginione rodzeństwo! ;) Riff już odnalazł zaginioną siostrę bliźniaczkę - nie dość, że sucz prawie identyczna fizycznie, to i psychicznie tak samo nierówno pod sufitem. // Nie ma nic bardziej wkurzającego, jak próbujesz z psem pracować, a ktoś to perfidnie psuje dla własnego ubawu... Powodzenia z luźną smyczą - oby nam obu się udało :)

      Usuń
  4. Każdy psiarz ćwiczący publicznie ze swoim psem jest chyba w oczach niektórych niepsiarzy chory na głowę :D Albo jakieś dziwne gesty, albo nie wie sam gdzie idzie, albo drze się, śpiewa, piszczy w niebogłosy... To jest to, co uwielbiam - posiadanie psa uczy jak mieć absolutnie w nosie co inni myślą :D

    Małe pieski przecież jak szczekają są urocze! :P A duży, to niech jeszcze będzie czarny, to już w ogóle szatan wcielony :P
    Też miałam taką sytuację, że chłopak naśladował szczekanie Bąbla... Żałował, bo czarny go nie capnął ani nic, ale porządnie obszczekał i tym samym przestraszył ;)

    Uwielbiam takie historyjki! Niech no tylko wrócą luzy po zaliczeniach na uczelni to wciągnę się w czytanie Twojego bloga :) Trzymam kciuki za Was, jesteście super :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, ćwiczenie w plenerze budzi wielkie zdziwko ludzi ''borze wielki, co ta kobieta świrnięta tego psa męczy'' :D Dzięki za pozytywny komentarz, ja na pewno do Ciebie też będę zaglądać. Uroki sesji, więc ja też pewnie się dopiero po zaliczeniach ogarnę ;)

      Usuń
  5. Hmmm, widzę duże podobieństwo między Riffem a moim Jimem, chyba mają podobny światopogląd ;)
    Sytuacje spacerowe, kiedy muszę dbać nie tylko o bezpieczeństwo własnego psa, ale też - przez wzgląd na jego problemy - o bezpieczeństwo otoczenia, które usilnie chce nawiązać kontakt, są mi aż nazbyt dobrze znane. Zadziwiające, że ludzie często nawet nie boją się o swojego czworonoga i zakładają, że to JA poradzę sobie z całą sytuacją - i z ich nachalnym zwierzakiem i często własnym, któremu puszczają nerwy. Ale u nas jest odwrotnie, nigdy nie słyszałam, że prowadzę na smyczy bestię - ba, niektórzy już z daleka potrafią ocenić, że mój jest łagodny i do niego podbiegać można - bo biały, bo się tak ładnie ze mną bawi, bo na lince. Dopiero po chwili okazuje się, że o przyjaźni nie ma mowy, ponieważ jest... fałszywy ("zapowiadał się inaczej")! :) Mam to szczęście, że bardzo rzadko spotykam uprzykrzających życie spacerowiczów (ale jeśli już, to takich, którzy mnie porządnie zirytują), większości mogę szczerze pogratulować właściwego wychowania towarzysza.
    Co do dzieci i ich rodziców, to my natykamy się na dwie wersje - piesek to "potwór" lub "zabawka". Szczytem było, gdy matka pozwoliła swojemu maluchowi klepać Bonę, kiedy ta się załatwiała. Innym razem jakiś chłopiec podbiegł do nas nagle z misją "pokonania tego psa". Nic mnie już chyba nie zdziwi.
    Z pewnością będę do Was wpadać i kibicować w pracy nad problemami (skądś je znam ;).

    OdpowiedzUsuń
  6. Co do ''łagodny pies, pogłaszczę'' - uwierz, z ''bestią'' vel Daylą też miałam takie sytuacje - ludzie mylili ''z tym, no - Bethoveenem!'' i pchali się z łapskami. Zarówno dorośli, jak i dzieci. Kiedyś dostałam prawie zawału (był to okres, kiedy dzieciaki z osiedla drażniły mi Daylę), jak wyszłam ze sklepu, a tutaj obcy dzieciak wiesza się na szyi mojego psa, a babcia stoi i aprobuje! Oczywiście na mój sprzeciw było ''my mamy w domu pieska i kotka''. (Tak, wiem, że psa się nie zostawia przed sklepem, ale to było milion lat temu, jak byłam gówniarą + sklep osiedlowy, wszyscy się znają + co najważniejsze - mój 55kg pies nie dał do siebie nikomu obcemu podejść, jak był beze mnie - nie raz widziałam przez okno sklepu, jak obszczekuje przechodzące blisko osoby mimo, że idąc ze mną tego nie robiła - ona potrafiła o siebie zadbać.)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem na Waszym blogu pierwszy raz i z przyjemnością będziemy do Was wpadać. :) Masz ślicznego pieska! <3
    Pozdrawiamy cieplutko!
    http://codziennebeagle.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń