niedziela, 28 lutego 2016

Czego nauczył mnie rok życia z problemowym psem?

Długo mnie tu nie było - bo w sumie z półtorej miesiąca. Wszystkiemu winna sesja, a konkretnie biochemia, z którą długo walczyłam - ale finalnie się udało i wraz z zobaczeniem w tabeli wyników pięknego ''DST'' wracam do świata żywych. ;)

Dzisiaj mija dokładnie rok od adopcji Riffa. Pierwsza myśl, jaka się automatycznie nasuwa, to standardowy post o postępach, które zrobił kundel przez te 365 dni, ale stwierdziłam, że dziś nie będę pisać o tym, czego nauczyłam psa, ale dla odmiany napiszę o tym, czego mnie przez ten rok nauczył pies. :)

Poszerzenie wiedzy na temat szkolenia psów.
Po pierwsze, pojawienie się w domu tego czarnego diabła zmusiło mnie do pogłębiania mojej wiedzy na temat wychowania i pracy nad problemami behawioralnymi. Pierwsze tygodnie i miesiące były najgorsze. Dobrze pamiętam, jak na okienku między zajęciami siedziałam w uniwersyteckiej bibliotece i zamiast uczyć się anatomii przeglądałam fora o pozytywnym szkoleniu psów. I tu nawet nie chodziło o to, że nie miałam totalnie pomysłu na pracę z kundlem. Po prostu zapragnęłam poznać różne opcje, różne sposoby walki z danymi problemami behawioralnymi. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że jeszcze ponad rok temu, będąc właścicielką 10-letniej suczy, mieszańca kaukaza kupionego z pseudo uważałam, że dużo wiem o psach. Adoptując Riffa, zdałam sobie sprawę w jak dużym byłam błędzie, bo okazało się, że o wielu rzeczach nie miałam bladego pojęcia. Z perspektywy czasu po prostu widzę, jak łatwym w wychowaniu i prowadzeniu psem była Dayla w porównaniu do Riffa. :)
Moja świadomość jako właściciela psa zmieniła się diametralnie. Może nie o 180 stopni, ale o te 90 na pewno.




Przyśpieszony kurs z cierpliwości.
Nie jestem osobą specjalnie cierpliwą. Lubię pracować z psem, to daje mi naprawdę dużą satysfakcję, ale już po pierwszym spacerze po osiedlu z  Riffem, chciałam go udusić.
Wzięłam ze schroniska totalnego dzikusa, który nie umiał zupełnie nic. Na smyczy ciągnął jak parowóz, startował do każdego mijanego psa, człowieka, samochodu. Wszystko było bodźcem wyzwalającym ekscytację. W domu wiecznie się kręcił, nie potrafił usiedzieć na tyłku. Zaczepiał, podszczypywał, skakał na mnie. Oczywiście widziałam jego zachowanie na spacerze zapoznawczym w schronisku, ale mając doświadczenie jako wolontariuszka wiedziałam, że schroniskowce są niewybieganie i myślałam, że po odpowiedniej dawce ruchu, poświęceniu mu czasu skupienie na sobie uwagi kundla będzie łatwiejsze, niż okazało się w rzeczywistości. ;)

Praca z psem problemowym wymaga ode mnie umiejętności zrozumienia go. Już po krótkim czasie zauważyłam, że nawiązałam z Riffem głębszą, mocniejszą więź z Daylą mimo, że ją też bardzo kochałam. Trudny pies zmusza właściciela do myślenia, bycia uważnym, przewidywania, jak zareaguje i szybkiej, odpowiedniej reakcji na to zachowanie. Trzeba poznać go lepiej, spróbować zrozumieć, jak widzi dane rzeczy i dlaczego tak na nie reaguje - tylko w ten sposób można mądrze pracować nad zmianą niepożądanych reakcji.

Aktywny pies uzależnia od ruchu również właściciela. Przekonałam się o tym na własnej skórze. :)
Wcześniej nie przyszło mi do głowy, żeby iść z psem na 2,3 godzinny spacer, a nawet robić sobie piesze wędrówki po 5, 6, a nawet raz - 8 godzin! Nie wynikało to stricte z mojego lenistwa - Dayla miała już swoje lata, serce jej szwankowało, reumatyzm dokuczał, a do tego miała dysplazję stawów biodrowych. Dopóki dobrze się trzymała chodziłam z nią na dłuższe spacery, ale raczej rzadko przekraczały one 1h - musieliśmy uważać, żeby nie przeginać z ruchem. 
Miśkowaty olbrzym, a szybki, zwinny kundel o charciej sylwetce to dwie inne bajki.
Riff ze swoimi wysokimi zapasami niespożytej energii nauczył mnie zupełnie nowej definicji długiego spaceru, który teraz wynosi 1,5h w wersji podstawowej + 2 krótkie spacery - rano i wieczorem. W wersji rozszerzonej - tj. wolny dzień i wycieczka za miasto plus znajoma z drugim psem, to nasz rekord wynosi wyżej wspomnianie 8h. 
Na początku często mi się nie chciało, ale mówiłam sobie, że wzięłam go do siebie i muszę teraz temu sprostać, a bez zmęczenia fizycznego praca nad jego zachowaniem była bardzo trudna. Z czasem tak się przyzwyczaiłam do tych spacerów, że jak czasem mam mniej czasu i idziemy tylko na godzinę albo wgl nie ma długiego spaceru (2 razy w tygodniu jestem cały dzień na uczelni) to mam wręcz wyrzuty sumienia! ;)
Dodatkowo odkąd mam Riffa i dużo czasu spędzam na świeżym powietrzu, to tylko raz się porządnie przeziębiłam, ale i tak obyło się bez antybiotyku, który wcześniej zawsze był konieczny, bo mój organizm totalnie nie chciał sam się ogarnąć.




Poznałam wielu nowych ludzi, szukając Riffowi spacerowych kumpli.
Nie jestem osobą nieśmiała i raczej nie mam żadnego problemu z poznawaniem nowych osób, jednak fajnie jest spotkać kogoś, kto jest tak samo zakręcony na punkcie swojego psa, bo często znajomi totalnie nie rozumieją tego rodzaju szaleństwa. ;)

Podsumowując, przez ostatni rok w moim sposobie myślenia i stylu życia wiele się zmieniło. Nie pomyślałabym, że przyczyną tylu zmian może być jeden zwariowany czarny pies. :) 
Rok temu szłam do schroniska z zamiarem wzięcia średniego psa o lekkiej budowie, żeby schody do mieszkania nie stanowiły dla niego problemu. Pies miał być energiczny, chętny do długich spacerów. Oczywiście brałam pod uwagę pracę nad jego zachowaniem, wiedząc, że może być po przejściach lub zwyczajnie nikt wcześniej nie zadbał o jego szkolenie. Tylko nie przypuszczałam, że moje życie zmieni się tak bardzo. :)